Budowa
W opcjonalnym, prezentowanym na zdjęciu wykończeniu D7 kosztują 19 500 zł za parę i, prawdę powiedziawszy, jakoś szczególnie tego po nich nie widać, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Żeby nie być gołosłownym, podam dwa kontrprzykłady: ProAc Studio 148 – kolumna o podobnych gabarytach, a nawet nieco większa, o zbliżonej konstrukcji 2,5-drożnej – kosztuje 10 500 zł. W porządku, fornir nie jest lakierowany na wysoki połysk, ale 9000 zł to wielka różnica. Drugi przykład to Audiovectory SR3 Signature. Są droższe, lecz tylko nieznacznie, a – co by nie mówić – prezentują się znacznie efektowniej. Widać w nich większą dbałość o detale, użyto jeszcze lepszego lakieru – idealne dopieszczenie. I wreszcie KEF-y R700, przy których D7 są nieomal karłami, a jakości wykończenia KEF-ów też nie można niczego zarzucić. Cena – o 6000 zł niższa. Na tym tle „D-siódemki” prezentują się nieszczególnie, choć trzeba przyznać, że wersja w opcjonalnym wykończeniu Dark Spendor wygląda zacnie – szczególnie w odpowiednim świetle. D7 nie powstały po to, by ktoś komuś mógł zaimponować. Chyba że po zgaszeniu światła, w ciemnym, przygotowanym akustycznie pokoju. Bo zagrać ładnie potrafią!
Jakiś czas temu miałem i u siebie któryś z modeli z serii A. Posłuchałem i powiedziałem do siebie: „Aha, to już wszystko wiadomo”. Uznałem, że w Spendorze czas chyba się zatrzymał. Nie były to głośniki, o których miałem ochotę pisać.
D7 to z pozoru klasyczna, niezbyt oryginalna konstrukcja. Ale tylko z pozoru, bo kilka rozwiązań zastosowanych w tych niedużych podłogówkach (wysokość 95 cm) jest naprawdę ciekawych, a nawet innowacyjnych. Zacznijmy od tweetera LPZ (Linear Pressure Zone). Że jest nieco inny niż zwykle – to można od razu zauważyć gołym okiem. Chroni go drobniuteńka siateczka z krążkiem pośrodku. Gdy bliżej się temu przyjrzeć, widać przez nią klasyczną kopułkę, która – jak się okazuje – jest wykonana z plecionego poliamidu, a nie z popularnego w tweeterach jedwabiu. Istotniejszy jest jednak sens owej siateczki. Pełni ona ważną funkcję: stanowi rezystancję akustyczną dla małej membrany od jej przedniej strony, wyrównując ją z oporem tworzącym przez małą komorę za kopułką. Większość producentów stara się zapobiec efektowi kompresji akustycznej, stosując wytłumione komory za membraną, tuby (np. Nautilus) czy inne podobne rozwiązania. Spendor poszedł w pewnym sensie pod prąd, uważając, że ważna jest symetria w obciążeniu membrany od przedniej i tylnej strony (balanced linear mode). Dlatego stworzył tweeter z komorą nie za, lecz przed membraną. Komorę zamyka stalowy front głośnika, zaś siateczka uwalnia energię akustyczną promieniowaną przez tweeter. Ale nie ma nic za darmo. Charakterystyka częstotliwościowa kolumn dość wyraźnie opada powyżej 15 kHz. Wydaje się nieomal pewne, że ma to związek z przyjętą koncepcją budowy omawianego przetwornika. Dodajmy jeszcze, że okrągły krążek pośrodku ma za zadanie modyfikować charakterystykę przenoszenia na osi oraz dyspersję.
Częstotliwości poniżej 3,2 kHz odtwarza stosunkowo nowy głośnik nisko-średniotonowy o średnicy 180 mm z 12-cm miękką membraną z polimeru, o zapadającej w pamięć nazwie EP77. Poniżej 900 Hz otrzymuje on wsparcie od identycznego wymiarami woofera, o zupełnie innej konstrukcji płaskiej i bardzo sztywnej membrany. Stanowi ją dwuwarstwowy kompozyt kewlarowy. Obydwie jednostki wyposażono w odlewane kosze ze stopów magnezu, silne ferrytowe układy magnetyczne oraz nowe polimerowe resory o stabilnej strukturze molekularnej, dzięki czemu głośniki nie wymagają długotrwałego wygrzewania. Tak przynajmniej twierdzi producent.
Innym ciekawym detalem konstrukcyjnym jest port bas-refleksu. Nie jest to żadna prosta czy nawet fikuśnie wyprofilowana rura, lecz szeroki kanał z pionową przegrodą, która skojarzy się ze skrzydłem, a raczej sterem wodnym. Ujście kanału zajmuje sporą część dolnej ścianki, będąc większym niż przekrój tunelu w jego głębszych partiach. W ten sposób uzyskano znaczną redukcję efektów turbulencyjnych, ponieważ wraz ze zbliżaniem się do ujścia portu powietrze spowalnia. Określenie port Venturiego, stworzone na potrzeby działu marketingu, to odwołanie do pracy G.B. Venturiego z XVIII wieku, który znalazł sposób na pomiar prędkości cieczy, wykorzystując zależność pomiędzy ciśnieniem a prędkością jej przepływu.
Kolejnym smaczkiem konstrukcyjnym, którego w ogóle nie widać, jest to, że zrezygnowano z wewnętrznego wytłumienia obudowy. Spendor wskazuje na ułomność metody dociążania ścianek poprzez doklejanie do nich elementów tłumiących (np. mat bitumicznych), ponieważ powodują one chwilowe magazynowanie energii, a następnie oddawanie jej z opóźnieniem, co nie służy muzyce. Można by z tym argumentem polemizować, ale Brytyjczycy zdecydowali się na inną, sprytniejszą metodę: asymetrycznego ożebrowania wewnętrznego, które ma nie dopuszczać do przesuwania rezonansów z niższych częstotliwości w wyższe (to powoduje każde ożebrowanie), lecz ich rozpraszanie w sposób bardziej równomierny w funkcji częstotliwości. W newralgicznych punktach obudowy umieszczono małe polimerowe tłumiki drgań, które zamieniają je w ciepło. Trzeba przyznać, że obudowa – choć wcale nie jest szczególnie ciężka – sprawia wrażenie bardzo sztywnej, solidnej, z rzeczywiście małą podatnością na rezonanse.
Spośród sześciu dostępnych wykończeń cztery są standardowe (bez dopłaty). Najciekawsze są jednak te opcjonalne, droższe o 2000 zł: Spendor Dark (ciemna lakierowana na wysoki połysk naturalna okleina – jak na zdjęciach) i Spendor White, czyli biel w połysku.